[Judyta~]

Witajcie.

Mój narzeczony był ostatnio, kiedy ja byłam na służbowym wyjeździe, na wieczorze kawalerskim u swojego kolegi, gdzie kolega ów zamówił sobie streaptizerkę.
Bardzo mi się ten pomysł nie podobał, w sumie to nie wiedziałam jak się zachować, bo uważam, że jakim prawem mój facet ma oglądać inną kobietę nago, ale zgodziłam się (pytał czy ma iść), bo głupio mi było mu zakazywać, nie chciałam wyjść na jędzę, tym bardziej, że prawie wszyscy jego koledzy tam byli .

Teraz jednak, po fakcie, jestem wściekła - baba była podobno agresywna seksualnie, pozwalała (podobno tylko przyszłemu panu młodemu, mój się zarzekał, że nigdy) wszędzie się dotykać i jak sobie pomyślę, że mój facet tam był i ją oglądał, trafia mnie szlag. Skończyło się to awanturą, bo niby mu pozwoliłam (dla niego to tylko zabawa, tak twierdzi) i generalnie on nic złego w tym nie widzi, ale ja czuję jakbym była jednak zdradzona.
Jeszcze mi powiedział, że "jak chcę, to może już więcej nie iść" - co mnie przeraziło, bo wychodzi na to, że nie ma żadnych zasad, tylko ja mam go wychowywać i pozwalać mu albo zakazywać.

Co myślicie? Jakoś nie mogę mu tego zapomnieć, oczywiście związek od tego czasu kuleje.