Na samym początku chciało mi się płakać
ogromne miasto a ja byłam w nim sama(nie dosłownie
)nie umiałam tam się odnaleźć. siedziałam w domu i bałam się gdziekolwiek wyjść. mieszkaliśmy na prawdę w fajnej dzielnicy(na początku Brooklyn) a ja zamiast poznawać nowych ludzi, siedziałam w domu przerabiając stare zdjęcia w PS zamiast wyjść i zrobić nowe
potem zaczęłam się przełamywać. codziennie zakupy, nowa praca, długie spacery po parkach. zaczęłam poznawać coraz więcej i więcej ludzi różnych narodowości. poznawałam amerykanów, polaków, brytyjczyków, włochów etc. teraz mam mnóstwo wspaniałych przyjaciół, którzy wielokrotnie mi pomagali.
Na co dzień pracuje w biurze. z angielskim nie mam problemu bo znam doskonale. na początku znałam dobrze, tak ze spokojnie mogłam się porozumieć. przez te 2 lata znam go super dobrze(tak mi sie wydaje, bo bez problemu rozmawiam z rodowitymi amerykanami)
teraz hmm... mieszkam w dość pożądanej dzielnicy, mianowicie na Manhattanie.
mój dzień wygląda mniej więcej tak:
rano jem śniadanie pije kawę i jadę do pracy. po pracy wracam do domu i wiadomo cos posprzątam coś ugotuje, potem czas dla siebie(seriale, książki), wieczorem spotkania z przyjaciółmi lub razem z tz zostajemy w domu i oglądamy tv etc. czyli całkiem normalne życie!
ciekawych ludzi można spotkać. mogę wrzucić jakieś tam"street photos" jak chcecie.
a co do przestępczości to chyba przesada. wszędzie jest przestępczość i nic na to nie poradzimy. jeszcze nikt mnie nie okradł, nikt nie pobił. NYC mi się podoba a mojego życia za nic w świecie bym nie zamieniła
a póki co, muszę pracować dalej. jak chcecie to pytajcie. mam nadzieje że watek nie umrze śmiercią naturalną