Napisane przez sadkitten
Witam Forumowiczki i proszę o poradę najlepiej te, które są już zamężne. Chętnie poznałabym też męski punkt widzenia.
Jestem z moim mężczyzną już 4,5 roku, w grudniu były zaręczyny. (Mam 27 lat, on 29.) Od tego czasu nic nie ruszyło z przygotowaniami i nie znam nawet przybliżonej daty ślubu. Dla narzeczonego problemem jest to, że nie jest finansowo samodzielny - robi doktorat z nauk technicznych, teraz akurat dostaje stypendium, ale za chwilę może już nie mieć nic. On zawsze, od początku związku podkreślał, że ślub będzie po jego doktoracie. Ok, tylko, że doktorat miał planowo skończyć w tamtym roku, niestety bardzo się on przeciąga, może jeszcze 2 lata nawet mu zająć... Ja mam stałą pracę i chciałabym już z nim żyć razem, ale muszę na niego czekać. Kocham, ale ta niepewność co do kolejnych lat bez ślubu mnie po prostu niszczy. Rozumiem jego punkt widzenia, jednak nieoczekiwane opóźnienia w doktoracie, które nie wiadomo ile jeszcze potrwają zmieniają chyba sytuację? Dodam, że nasz związek jest na odległość, mieszkamy 70km od siebie, widujemy się raz na tydzień (w ciągu tygodnia on pracuje od rana do wieczora na uczelni, doktorat pochłania mu 95% życia...), na codzień mieszkamy z naszymi mamami.
On mówi, że nie chce mieć żony raz na tydzień, że małżeństwo to poważna decyzja, trzeba być finansowo niezależnym... Bardzo krytykuje małżeństwa zawarte np. po pół roku. Czy naprawdę trzeba mieć już wszystko zapięte na ostatni guzik, gdy bierze się ślub? Co wobec tego ze związkami marynarzy czy gdy mąż/żona często wyjeżdża w delegacje? Przecież oni rzadko się widzą, ale są małżeństwie. Co jeśli wcale doktoratu nie zrobi i pracy tak szybko nie dostanie? Jeśli kolejne np. 3 lata będzie bezrobotny? Albo po doktoracie wyjedzie na postdoca i powie "poczakajmy, aż wrócę"...
To uparty człowiek i nie wiem, czy jestem w stanie cokolwiek zmienić... O wynajmowaniu nie chce nawet słyszeć, bo to płacenie komuś innemu. Cały czas odkłada pieniądze na wkład własny do mieszkania.
Ostatnio powiedziałam, że możemy przecież wziąć najpierw szybki, skromniutki ślub cywilny, bez wesela, a dopiero jak już będą pieniądze to porządny kościelny z weselem (albo też bez). I że przecież można parę miesięcy żyć nadal osobno, dążąc do stabilizacji. On nie chce o tym słyszeć, mówi, że nie rozumie parcia kobiet na ślub i ma fundamentalne zasady, których nie będzie naginał, bo potem "będziesz chciała wymusić na mnie inne rzeczy. Jestem facetem i muszę mieć swoje zdanie, a nie zmieniać je co chwila".
Co mam zrobić w takiej sytuacji? Przyszłość wydaje się czarną plamą, a serce boli, bo może to wszystko tylko jest wymówką? Jednak na każdym innym kroku czuję, jak mnie kocha, i po co by się zaręczał w takim razie (jest bardzo dumny z kupionego mi pierścionka)... On moje obawy i smutki umniejsza, twierdzi, że ich nie rozumie... Nie wiem, czy w ogóle obchodzi go to, że każe mi czekać, czy po prostu to olewa, realizując tylko swoje własne cele...
|