Wizaz.pl - Podgląd pojedynczej wiadomości - Spektrum autyzmu i brak urody a szanse na miłość
Podgląd pojedynczej wiadomości
Stary 2024-04-23, 18:25   #1
czarnagodzina
Przyczajenie
 
Avatar czarnagodzina
 
Zarejestrowany: 2024-04
Wiadomości: 6

Spektrum autyzmu i brak urody a szanse na miłość


Cześć!

Nie chcę, żeby to był kolejny mizoginistyczny wątek i długo pracowałem nad swoim mindsetem, ale może ten sfrustrowany gość jeszcze ze mnie wyjdzie w trakcie pisania, sam nie wiem

Pewnie będzie mocno chaotycznie, przepraszam, mam ciężkie pióro...

Jestem 23letnim chłopakiem w spektrum autyzmu - diagnozę otrzymałem dopiero po maturze, więc właściwie na wszystkich etapach edukacji czułem, że coś jest ze mną nie tak i relacja z otoczeniem tylko to potwierdzała - mimo to oficjalny papierek dostałem dopiero po przejściu przez "piekło" - trochę jak nagroda za niezabicie się w trakcie, ale też trochę jak splunięcie w twarz, bo moje obawy o bycie innym (gorszym?) jednak okazały się słuszne

Pokrótce wyglądało to tak:
W podstawówce (szczególnie w klasach 4-6, kiedy nie mieliśmy już jednej pani i jednej sali, a rówieśnicy zaczęli proces dojrzewania) byłem wyśmiewany, okazjonalnie bity
Mama powiedziała - pójdziesz do gimnazjum, do nowej szkoły, zobaczysz, wszystko się zmieni
Gimnazjum, do którego zapisałem się na początku, było tak duże (zespół szkół), że miałem problemy z trafianiem do właściwych sal, nawet po kilku miesiącach, czułem się tam jak w labiryncie - być może to był pierwszy, poważny zwiastun moich kłopotów.
Na domiar złego dużą część "nowej" klasy stanowiły osoby z podstawówki, więc tym bardziej nie byłem w stanie nawiązywać relacji. We Wszystkich Świętych poinformowałem mamę, że nie czuję się tam dobrze i chciałbym zmienić placówkę. Na początku wspominałem jej też coś o nauczaniu indywidualnym. Ale na to rodzice nie przystali.
W drugim semestrze poszedłem do mniejszego, choć dużo słabszego gimnazjum, typowej "rejonówki". Niestety, uczęszczało tam już sporo różnej maści "dresików" i rozpoczął się bullying pełną parą. Bicie, wrzucanie mnie pod prysznice po wf-ie, mój plecak służący za piłkę :/ Mimo wszystko zjednałem sobie przychylność części uczniów, wykonując za nich prace domowe, etc. Wiem, że to głupie, ale czułem się wtedy na swój sposób potrzebny. Jakoś to przetrwałem, jednak wyszedłem stamtąd mocno poharatany psychicznie.
Tym razem mama powiedziała: w szkole średniej ludzie są dojrzalsi, zobaczysz, na pewno znajdziesz jakichś przyjaciół i będziesz czuł się tam dobrze.
Wybrałem małe, słabiutkie liceum, niedaleko domu - mimo dobrych ocen nie miałem siły brać udziału w wyścigu szczurów w jakimś topowym ogólniaku. Właściwie w tamtym okresie praktycznie na nic nie miałem siły. Po powrocie z lekcji i wypełnieniu swoich obowiązków (wciąż przykładałem się do nauki, przynosiłem świadectwa z paskiem, chociaż wiem że w elitarnej szkole pewnie byłbym przeciętniakiem ze średnią ok. 4.0) zamykałem głowę w czterech ścianach i słuchałem muzyki/oglądałem youtuba.
Jak widać nie wspominam nic o rówieśnikach - faktycznie, nikt mnie już nie bił, ani nie wyśmiewał - tutaj stałem się zupełnie transparentny, przejąłem rolę powietrza wypełniającego korytarz.
Na przerwach sam, sam w ławce. Nie pomogło mi to, że w klasie miałem 21 dziewczyn na 3 chłopaków. Wtedy zaczęło docierać do mnie, że poza zerowymi umiejętnościami społecznymi, być może jest coś nie tak z moim wyglądem. Nawet baaardzo nieśmiałe koleżanki zawsze siedziały w jakichś grupkach, więc to chyba nie tutaj był pies pogrzebany. Nie wiem, nigdy nie miałem psa
A tak serio - było to gorsze niż bicie/wyzywanie. Wtedy chociaż ktoś się mną (w patologiczny, ale jednak) sposób interesował. A tutaj bywały tygodnie, gdzie na palcach mogłem policzyć słowa, które wypowiedziałem do innych uczniów ("cześć", "tak, dam spisać"). Właściwie tylko jedna dziewczyna (teraz została taką jakby instagramową influencerką, co mnie nie dziwi, bo jest bardzo ładna i ma na siebie pomysł) czasami chciała mieć ze mną cokolwiek wspólnego - kiedy na polskim pisaliśmy sprawdziany z lektur, których ona nie czytała. Wówczas pytała czy może się dosiąść i czy trochę jej nie "pomogę". Dawała mi kartkę i rozwiązywałem dwa testy - swój + jej,. Nauczyciel nigdy się nie zorientował, a może nie chciało mu się interweniować, bo to i tak była najsłabsza klasa w szkole.

Nigdy nie poszedłem na niczyją osiemnastkę... Moja własna wyglądała tak, że wszystkie babcie, ciocie, złożyły mi życzenia i... poszły rozmawiać do salonu rozmawiać przy torcie i sałatce, a ja zostałem w swoim pokoju słuchając muzyki. Ehh... nie mam charyzmy do bycia solenizantem xdd

Maturę zdałem kiepsko (polski podst. 90%, rozszerzenie 70%, matma podst. 80%, ang. podst. 90% - z żadnego przedmiotu nie udało mi się uzyskać "setki", chociaż taki był mój cel od początku liceum, a mój rocznik miał naprawdę proste egzaminy). Nie miałem pojęcia co chcę studiować, a z takimi wynikami trudno było dostać się na coś sensownego, w dodatku wtedy wystartował covid, więc na rok zostałem tzw. neetem - bez szkoły i bez pracy

Po tym czasie postanowiłem pójść na jakikolwiek kierunek - oczywiście moja mama powiedziała, że na studiach Z PEWNOŚCIĄ znajdę swój krąg towarzyski. Jak nietrudno zgadnąć, nic takiego się nie wydarzyło. Nadal stałem sam pod ścianą, z tą różnicą, że przerwy między wykładami były dłuższe. Podczas największych okienek chodziłem sobie po mieście, ew. siadałem w parku na ławce i jadłem kanapkę (niestety żaden przyjaciel wtedy nie wylądował, jeśli wiecie co mam na myśli, hah).
Potem, ze względu na trwającą nadal pandemię, często przenoszono zajęcia do internetu, więc gdy ktoś nie wszedł w grupkę na początku, później nie miał już praktycznie okazji. Jakoś dokończyłem pierwszy rok, po czym rzuciłem te studia. Wróciłem do neetu i siedzę tak drugi rok. Postanowiłem poprawić sobie jedno rozszerzenie i właśnie jestem na ostatniej prostej, jeśli chodzi o naukę, bo maj za pasem. W październiku chcę zrobić ostatnie podejście do alma mater. Teraz albo nigdy. Jednak już praktycznie nie nastawiam się na poznanie nowych ludzi, a co dopiero drugiej połówki.

Z tych opisów, może się Wam wyłaniać osoba, która nie inicjowała kontaktu i zawsze z założonymi rękami czekała na cud. Niestety, wiem, że tak nie było. Na początku liceum/roku akademickiego próbowałem podchodzić do ludzi, przedstawiać się, napisać coś o sobie na grupie klasowej. Bezskutecznie.

Przede wszystkim mam wrażenie, że zawsze jestem krok do tyłu za wszystkimi, że Ci ludzie skądś się już znają i wcześniej utworzyli zamknięte grupki. Czuję, że próbowałem dołączyć "do", że nie gram na równych prawach...

Po drugie, moim autystycznym "znakiem jakości" jest unikanie kontaktu wzrokowego. Po prostu nie potrafię się przemóc. Wiem, że w naszej kulturze jest to odbierane jako próba oszukania kogoś/nieszczerość (nie mógłbym zostać dyplomatą, czy negocjatorem, zwolniliby mnie pierwszego dnia xdd). Pewnie to nie pomaga i neurotypowy człowiek na starcie wyczuwa takie sygnały.

No i na dokładkę (na najgorszy deser w najgorszej knajpie) jestem bardzo, ale to bardzo nieatrakcyjną osobą. Nie jak Ci, którzy piszą o sobie per "brzydka/i", a potem okazuje się, że jest tylko kilka sztuczek modowych do poprawy, ew. problem z samooceną do przegadania u terapeuty (czytałem tutaj sporo takich wątków). U mnie naprawdę to - nomen omen - wygląda fatalnie. Nie mam problemu z przesłaniem swojego zdjęcia (ale na priv, nie chcę straszyć na otwartym forum, no i wolałbym zachować resztki anonimowości), przekonacie się, że niestety nie kłamię:

-165cm
-zupełnie łysy łeb (androgenowe cholerstwo w genach - ojciec wyłysiał w wieku 30 lat, brat miał 25, mnie dopadło tuż po dwudziestce - dobrze, że nigdy się nie rozmnożę, bo mój syn cierpiałby już na etapie pójścia do liceum) - szukałem pomocy u dermatologa, brałem swego czasu minoxidil, na finasteryd nie miałem odwagi - gdy zaczęły się pojawiać coraz mocniejsze zakola podjąłem męską (o ironio) decyzję i odtąd 3 razy w tygodniu golę głowę maszynką. Szczerze? Nawet się sobie podobam, zawsze miałem cienkie, suche włosy, teraz mi lepiej. Ale samoakceptacja to nie wszystko, trzeba jeszcze spełniać jakieś minimum:/ Niski, łysy facet to w tym wieku tragedia
-twarz dziecka (wyglądam na max.16 lat, próby zakupienia piwa w żabce kończyły się pytaniami o dowód)

O rzeczach typu zadarty nos, który przy moich rysach przypomina świński ryjek, niewidoczny zarost, czy lekko odstające uszy, nie ma co wspominać bo to kolejna łyżka dziegciu w... beczce dziegciu

A kiedy nałożyć na to naturalnie wynikające ze spektrum cechy (tak jak ten wspomniany brak kontaktu wzrokowego, niepewny, "ciotowaty" chód i gestykulację) oraz głos, który jakby nigdy nie przeszedł mutacji, to mamy encyklopedyczny przykład przegrywa (nie wiem czy takie słowo już jest w encyklopediach xdd)

Dla iluzorycznego dodania sobie odwagi, jakiś czas temu z moich mikrooszczędności zrobiłem dwa tatuaże (tzn. oczywiście tatuażysta mi zrobił). Lubię dziary, zawsze lubiłem różne alternatywne style wyrażania siebie. Czy jestem zadowolony? Pewnie tak, bo wzory są ok, bo wytrzymałem ból. Ale czy to coś zmienia? Nie - tak jak niektórzy mówią, że "Ferrari się nie okleja", tak ja powiem, że Multipla nawet po oklejeniu będzie po prostu... Multiplą.

Próbowałem szczęścia na Tinderze, a częściej na Yubo - aplikacja dla nastolatków/młodych dorosłych, moim zdaniem dużo lepsza, bo nie jest stricte nastawiona na kontakty romantyczne, tylko też takie okołoprzyjacielskie. Niestety, rezultat zerowy. Brak par, lub jakieś kilkuzdaniowe small-talki. Odinstalowałem obydwie apki, żeby się więcej nie dołować. Tzn. i tak się dołuję, ale już bez aplikacji...

Nie wiem co jeszcze napisać, jest mi ciężko. Wiem, że nie tylko ja mam podobne problemy, ale naprawdę trudno żyć w taki sposób, nie wiedząc jak wygląda wyjście na randkę, na domówkę, spędzanie piątkowych wieczorów w gronie znajomych. A zdaję sobie sprawę, że czas działa na moją niekorzyść, bo przez brak obycia wśród ludzi zwyczajnie dziczeję ("creepieję" xdd). Zarówno w liceum jak i teraz korzystam z psychoterapii na nfz (oczywiście teraz z innym specjalistą, poprzednie leczenie trwało 1,5 roku), zażywam przepisane przez psychiatrę leki, obecnie chyba będziemy coś w nich zmieniać. Mimo tego, mam wrażenie, że nie zrobiłem żadnych postępów, być może jestem zbyt głupi na proces terapeutyczny, bo to przecież też wymaga jakiegoś wglądu w siebie... Jednak wiem, że przede wszystkim przeszkodą jest wygląd. Z różnych grupek facebookowych, gdzie też mnie już nie ma, ponieważ nie chciałem pogłębiać frustracji, wiem że istnieją w tym kraju zarówno kobiety jak i mężczyźni w spektrum, którzy wchodzą w związki, mają przyjaciół - ale są to atrakcyjne jednostki. Pewnie też mieli pod górkę, bo neuroatypowość to droga przez mękę, niezależnie jak bardzo próbuje się podnosić świadomość społeczną. Ale zerowe zewnętrze + autyzm to już combo nie do rozpracowania...

To chyba naprawdę wszystko. Znam się trochę na muzyce, lubię jej słuchać, czytać o niej, kolekcjonować płyty. Momentami myślę, że tylko ona daje mi ukojenie. Czasem marzę sobie, że chodzę z dziewczyną na koncerty, do vinylshopów, że patrzę jej w oczy i w tych oczach jestem atrakcyjny. Że ktoś poza mamą kocha mnie, albo chociaż lubi. Jprdl, jakie to tanie i pretensjonalne. Koniec tych płaczków, chyba faktycznie powinienem postawić tu kropkę.

(Przepraszam, że kolejny wątek zakładany przez faceta w dziale intymnym, ale nie chciałem szukać wsparcia na jakichś stricte "samczych" forach itd. Znam już te miejsca na wylot. A tutaj chociaż skonfrontuję się z opiniami płci przeciwnej, trochę innymi niż mama/terapeutka. Zawsze to jakaś wartość dodana...)

Dziękuję, jeśli ktoś przeczytał do końca

Edytowane przez czarnagodzina
Czas edycji: 2024-04-24 o 09:11
czarnagodzina jest offline Zgłoś do moderatora   Odpowiedz cytując