Helena Rubinstein, Liquid Blush (płynny róż)

Kiedy pojawiła się ówczesna kolekcja wiosenna HR, właśnie z tym różem (bodajże rok 2002), zaraz pognałam do sklepu i zaopatrzyłam się w nr 01 i 02.
Róż jest świetny. Pigmenty koloru są faktycznie bardzo intensywne i już 2 kropelki wystarczą na perfekcyjny makijaż i podkreślenie policzków. Jako, że róż jest płynny, łatwą aplikację zapewnia dołączony do opakowania pędzelek.
Uzyskiwany efekt można intensyfikować w zależności od tego, czy używamy różu na 'czystą' buzię, na przypudrowaną, czy z nałożonym podkładem. W tej ostatniej kombinacji efekt jest zdecydowanie najmocniejszy.
Najważniejszym jednak plusem produktu jest niebywała wydajność - Camellia do tej pory błąka mi się po kosmetyczce.

trudno mi ocenic obiektywnie ten roz, przyznaje. Roze w plynie naleza bowiem do moich ulubionych - wbrew ogolnym pogladom nie mam najmniejszych problemow z nakladaniem tego typu "upiekszaczy" i uwazam ze zaden roz w kamieniu nie moze sie mierzyc z rozem w plynie (pod wzgledeum efektu, trwalosci i ... latwosci aplikacji).
Dosc ogolnikow i tlumaczen, ad rem:
Liquid Blush jest po pierwsze zabawny - buteleczka jak od lakieru do paznokci - ta sama wielkosc, pedzelek i nawet kuleczki do mieszania.
Po drugie - jest niezwykle wydajny, zakladam ze jest wysoce pigmentowany - dwie male kropki plynu na policzkach wystarczaja w zupelnosci na zarozowienie twarzy.
Po trzecie - daje piekny efekt, nie jest bowiem ani matowy ani lsniacy, po prostu daje efekt naturalnych rumiencow.
Po czwarte - jest bardzo trwaly, nie sciera sie ani nie splywa.
Przyczepic sie mozna jedynie do zapachu (jest dosc chemiczny, ale na szczescie slaby) i do faktu ze byl limitowany, czyli nie mozna go juz kupic (wyjawszy kopalnie wszystkiego jaka jest Ebay).